6/21/2014

Dzieje V

AKEMII

Au, jedna kość! Rety, i druga! W rozrachunku obrażeń i minusów pominęłam już to, że jestem przemoczona i to, że chłód, będący tego skutkiem, jest wszechobecny. Życie z Sheeiren nauczyło mnie przede wszystkim tego, że codziennie jej dostojny, egoistyczny majestat serwuje mi prysznic za friko. Pożyteczne, no nie?
 - Pokręcony sen – wyskrzeczałam bez konkretnego powodu. Okay, zimno łoiło dupsko, lecz odniosłam wrażenie, że tulę kaloryfer – mięciutki, gorący w dotyku kaloryfer, który na przemian podnosił się i opadał, jakby wykonując wdechy i wydechy. – Habity – mruknęłam. – Habity to zło najczystsze.
 - Żałosne. – Tradycyjny tekst Imai, nic nadzwyczajnego. Zaniepokoił mnie tylko kobiecy, lekko podminowany i zniesmaczony głos, który bez wątpienia do niej nie należał.
– Tyś chyba zła najczystszego nie widziałaś, dziewojo! Rzucić cię na pożarcie zombie? Rzucić?!
 - Ej, bez takich. Ona nabawiła się wystarczająco traumatycznych przeżyć – odezwała się druga osoba, którą tym razem ewidentnie była Sheeiren.
Otworzyłam oczy.
 - O rzesz ty w mordę!
 - Żadnych gwałtownych ruchów, okay? – powiedział Sasuke. Otworzył mi tym drzwi do wspomnień: zombie, meteoryt, tańce-połamańce, utrata tchu, dobre serce Uchihy. No jasne, na plecach Sasuke wylądowałam tylko i wyłącznie z winy słabego organizmu. Przed apokalipsą rzadko wyruszałam w teren, bo przecież najpierw trzeba było nauczyć się ufać swoim przeklętym gwiazdkom! Napięłam wszystkie mięśnie, żeby niczego nie utrudniać mojemu przewoźnikowi i prześwidrowałam naprędce otoczenie.  
 - Zakonnice? – Przeszły mnie dreszcze. Brrr, okropieństwo! W dodatku jedna, ustawiona w środku dziwnego szyku, patrzyła na mnie gniewnie, jakbym wymordowała wszystkie bóstwa, w które wierzyła. – Cześć? – Pytający ton wydawał się najbezpieczniejszy.
Sheeiren teatralnie westchnęła.
 - To Kryśka i właśnie cię nie polubiła. Witaj w kolejnym, tęczowym dniu świata post-apokaliptycznego. Jak wytężysz wzrok, kto wie, może wypatrzysz gdzieś hasającego jednorożca.
 - Jednorożce byłby w tym momencie najnormalniejszą rzeczą na świecie, wierz mi – warknął Sasuke. Pomyślałam, że mój ciężar musiał grać mu na nerwach. Przez ten czas podróżował z dodatkowym balastem, a ja przysypiałam, obejmując jego szyję, co w żadnym razie mi się nie podobało. Co to, to nie.
 - Nie mamy jednorożców – powiedziała zakonnica obok. Na jej twarzy nie widniał co prawda uśmiech, ale było w niej coś przyjaźniejszego.
– Och, Mariola, ile bym dała, żeby to jednorożce były naszą plagą!
- Ujeżdżalibyśmy je, zamiast zabijać – odpowiedziała tamta, a Kryśce najwyraźniej nie przeszkadzała ta wizja. Wszystkie nagle się rozmarzyły.
Nieśmiało podniosłam dłoń, nadal mocno oplatając szyję Sasuke drugą.
 - Em, przepraszam bardzo…?
 - Czy je na serio podniecają jednorożce, czy to ja żyję w jakieś spaczonej rzeczywistości? – fuknęła Shee.
 - O tym, że żyjesz w spaczonej rzeczywistości wie chyba każdy, złotko – odrzekł Itachi. - Ale tym razem widzimy to wszyscy. I myślę, że pojawienie się jednorożców nie byłoby wcale takie złe.
Imai spoliczkowała się w akcie desperacji.
 - Nikiro, uszczypnij mnie! Wolę śnić o habitach niż o atrakcyjnych mężczyznach, którzy rujnują wszystko poparciem dla jednorożców!
Pomyślałam, że prędzej umrę niż opuszczę Sasuke dla głupiego szczypnięcia, ale nie byłabym sobą, odmawiając. Nachyliłam się pod najostrzejszym kątem, na jaki było mnie stać i zrobiłam co do mnie należało. Imai nawet nie pisnęła. No tak, okazywanie słabości było bee.
Niespodziewanie poczułam przypływ smutku i wstrętu do samej siebie.
 - Sasuke? – szepnęłam. – Już sobie poradzę.
Sasuke skinął głową i wypuścił mnie z objęć. Nieraz potrafiłam być naprawdę bezużyteczna, natomiast ta bezużyteczność potrafiła przypomnieć o sobie w najbardziej ekstremalnym momencie, przykładowo w towarzystwie nowopoznanych zakonnic. Wtedy zrobiło się strasznie ponuro. Sasuke i Sheeiren przyglądali mi się badawczo, ale nie miałam siły zmuszać się do uśmiechu, który miałby dać im znać, że wszystko u mnie w porządku.
Kryśka wystąpiła do przodu, rujnując szyk całej triady. Kątem oka zarejestrowałam niespokojny ruch Itachiego, którego ręka błądziła w pobliżu pokrowca na kunai. Poszłam za jego przykładem, z odważną myślą o włączeniu się w walkę z przeciwnikami odzianymi w habity. Poważnie, chcę jednorożce!
 - Mariola, Halina, sprawdzamy ich!
Równocześnie się wycofaliśmy, wszyscy, doskonale zsynchronizowani. Znów pomyślałam o nas jak o zgranej paczce. Perspektywy nie zhańbiła nawet bezczynność Edgaro, ponieważ mnich był aż nadto zajęty własnymi myślami. Nikt nie pokwapił się, aby go ostrzec i wyprowadzić z wycieczki w kosmos.   
Mariola i Halina zaczęły przeraźliwie rechotać.
 - Dzieciaczki się nas boją! Popatrz na to, Mariola!
To uwłaszczyło dumie trzech czwartych części mojej drużyny. Innymi słowy, tylko ja nie zareagowałam ostrymi słowami i porcją wyzwisk.
Kryśka zrobiła zniesmaczoną minę, a ja pomyślałam, że słowniki mojej drużyny są porządnie pozapychane przekleństwami. Sheeiren została wyprowadzona z równowagi do tego stopnia, że Itachi musiał ją powstrzymać, chwytając za łokieć i szarpiąc do tyłu. Imai  z reguły starała się pozować na tę powściągliwą i obojętną w grupie, ale w niektórych sytuacjach wybuchała jak erupcja wulkanu, parząc przeciwników wrzącą lawą.   
Niezrażona Kryśka poczekała aż rzeka wyzwisk się skończy. W końcu Shee wydała z siebie fuknięcie, więc ja napowietrzyłam policzki, żeby dołączyć do grona oburzonych. Oskarżenia zakonnic były przednie, bo jak tu się bać trzech kobiet w habitach?
Ignorując karabiny, nie mieliśmy podstaw do obaw.
 - Niekulturalni – oznajmiła (chyba) Mariola. – Przecież nic wam nie zrobimy.
 - Siostry, przebaczcie im. Ta niekulturalność wynika z przewrażliwienia. Spójrzcie w jakim popieprzonym świecie przyszło nam żyć – stwierdziła druga.
Dwie inne wciągnęły powietrze.
 - Halina – rozległ się chór, powstały z dwóch głosów. Kryśka i Mariola patrzyły na towarzyszkę wielkimi oczami, w których powolutku rodził się niesmak.  – Jak mogłaś?
 - Przepraszam. Czasami mnie ponosi.
Nie rozumiałam powodu przeprosin, więc szturchnęłam Sheeiren łokciem. Tymczasem ona gapiła się zawzięcie na nasze rozmówczynie, zdruzgotana jak nigdy dotąd. Jej oczy były rozwarte szerzej niż te od oburzonych sióstr.
 - Nie wierzę w poziom intelektualny ludzkości – powiedziała. – Ta apokalipsa poprzestawiała nam coś w głowach.
Spróbowałam z Sasuke:
 - O co chodzi?
 - Nie wiem, ale jeśli w grę wchodzi słowo „popieprzony”, czyli przekleństwo, zażądam, żeby rozstrzelały mnie karabinem – odpowiedział czymś, co oscylowało między szeptem i syknięciem.
 - Będziesz smażyć się w piekle! – wykrzyknęła Mariola. – Takie słowa są zakazane! Niesiemy przeto dobroć i miłość.
 - Sasuke, śmiało. Jeśli chcesz mogę załatwić, żeby dowaliły ci z karabinów tu i teraz – warknęła Sheeiren. Jak miło, że mimo wszystko złośliwości się jej trzymały.
Zauważyłam, że wszyscy popadli w coś, przypominającego depresję. Sheeiren kosmaciła sobie włosy rękami, Sasuke nawiedzały myśli samobójcze, a Itachi bodajże pozostał Itachim, ale ten Itachi mniej śpiewał i skomentował nasze wyczyny dopiero raz, więc trudno było mi wystawić jednoznaczną diagnozę. Edgaro natomiast milczał najwięcej i chyba cała reszta zapomniała, że mnich stoi za naszymi plecami.
Postanowiłam chociaż raz wyjść na tą, która zachowa zdrowy rozsądek. Odchrząknęłam i odważnie podniosłam rękę.
 - Przepraszam?  
Kryśka ustawiła ramiona w krzyżyk na klatce piersiowej i gwałtownie je rozprostowała, uciszając tym besztającą siostrę Mariolę. Gdy pozyskała sobie ich uwagę, wskazała na mnie palcem.
 - Sprawdzę ich, okay? – spytała siostry.
Imai jakby zdrętwiała.
 - Gratulację, Nikiro. Właśnie w coś nas wpakowałaś.
 - Ale ja powiedziałam tylko „przepraszam”!
- Może „przepraszam” jest jakimś popieprzonym hasłem aktywującym karabiny?! Sasuke może rzucić się na linię strzału, proszę bardzo, ale ja nie zamierzam umierać!
 - Będziesz smażyć się w piekle, Sheeiren – wtrącił Itachi, śmiertelnie poważny. - Takie słowa są zakazane. Niesiemy przeto dobroć i miłość.
 - Masz za ładne policzki? Chcesz, żebym odcisnęła na nich swoją pięść?
 - Całus w zupełności mi wystarczy.
O… cholera! Nie byłam nadawcą, ale zaczerwieniłam się po uszy, chociaż formalnie rzecz biorąc powinna zrobić to Imai. Z jakiś powodów Sheeiren nie odpyskowała. Uciekła wzrokiem w punkt przed siebie i wystąpiła z naszego szeregu, stając oko w oko z Kryśką. 
Zaczęłam oglądać z braćmi jej wystąpienie.
 - Streszczajcie się. Co chcecie sprawdzić? Czy można nam zaufać? Proszę bardzo, sprawdzajcie! Nie ufamy nikomu, ale też nie krzywdzimy nikogo, kto nie stanowi dla nas zagrożenia.
 - My nie ufamy tylko zombie – odparła Kryśka.
 - Co to oznacza?
Zakonnica dała sygnał drugiej i w następstwie Mariola raptem stanęła przede mną w całej swojej krasie. Myślałam o zombie, którego widzieliśmy na pustyni i rzeczach, które mogłyby mnie z nim łączyć, ale głos siostry zakłócił połączenie z mózgiem.
 - Nic ci nie zrobię. Nie bój się.
Łatwo powiedzieć.
Mimo to czekałam w napięciu, nie podejmując żadnych obronnych działań. Czułam, że Sasuke majaczy za moimi plecami i pilnuje, żeby Mariola nie zdecydowała się na nic drastycznego. To trochę mnie uspokajało. Poza tym zakonnice sprzed apokalipsy nie słynęły z morderstw, tortur ani delikatniejszych aktów zbrodni. Musiałam uwierzyć, że po katastrofie nic się nie zmieniło.
A zatem uwierzyłam.
I zostałam obwąchana.
 - Hę?
Siostra odwróciła się do pozostałych. W jej głosie usłyszałam ulgę:
 - Czysta.
 - Czysta? – powtórzył gniewnie Sasuke.
Naciągnęłam koszulkę i obejrzałam materiał. Czysta nie byłam na sto procent. Utytłał mnie piasek i leśne trawy, a woda z chmur Imai tylko pogorszyła sprawę, mieszając te brudy ze sobą.
 - Nie jestem czysta.
Mariola nie wywarła wrażenia zaskoczonej:
 - Nie chodzi o twoją higienę, tylko o zombie-wirusa.
Nastąpiła cisza, którą po dziesięciu sekundach przerwała nawałnica głosów. Imai dopytywała się Sasuke o tamto samobójstwo z karabinami, a ten stwierdził, że rozpatruje to na poważnie. Mariola obwąchała moich towarzyszy, za każdym razem reagując tak samo. Potem zaczęła omawiać z Kryską szczegóły naszego przybycia. Słyszeliśmy jak rozmawiają o uzbrojeniu i kondycji fizycznej, a im dłużej gapiliśmy się w stronę sióstr, tym większy entuzjazm malował się na twarzy ich przywódczyni – Kryśki.
 - A więc – zaczęła po konsultacjach. – Nie jesteście zombie, a my przyjmujemy pod skrzydła wszystkich, którzy nie są zombie. Ale skoro nie jesteście zombie…
 - Za dużo w tym słowa „zombie” – wcięła się Sheeiren.
 - Macie jednorożce? – zapytał Itachi.
Kryska skrupulatnie ich zignorowała. 
 - Jesteście naszą nadzieją. Wasza czwórka wygląda na dzielnych i silnych wojowników, ludzi, którzy również są zagubieni w nowym świecie, ale walczą ze złem, a nie przeciwko swoim braciom i siostrom.
 - A spotkaliśmy już diabelnie złych ludzi i nie chcemy powtórki – dodała Mariola.
Halina poklepała ją po ramieniu i dołączyła do tłumaczeń:
 - Kanibali jest coraz więcej. Tam, gdzie kończy się żywność, ludzie dostają paranoi. Apokalipsa zmieniła wielu z nas i przemieniła w zwierzęta. Niektórzy okradają pobratymców albo mordują z zimną krwią za żywność. Wy wydajecie się normalni.
 - I nie jesteście zombie.
 - Dlatego wydaje nam się, że możemy wam zaufać; że wy możecie nas uratować.
Imai natychmiast to sparowała:
 - Żądamy czasu na naradę. – I nie czekając na odpowiedź, zebraliśmy się w ciasny krąg, wykluczający Edgara. Shee uświadomiła mu to ostrzegawczym spojrzeniem, ale mnich nawet nie starał się do nas przedrzeć.
Dziwne.
W każdym razie narada przebiegła dość schematycznie. Przemawiali ci z największym ego.
Sheeiren: Nie muszę wam mówić jakie one są naiwne?
Wszyscy: Nie.
Sheeiren: Trzymajcie gębę na kłódkę i pozwólcie im wierzyć, że jesteśmy cholernie dzielnymi, silnymi i dobrymi wojownikami, jasne?
Ja i Itachi: Jasne.
Sasuke: Nie zachowuj się jakbyś była przywódcą. Zresztą gadasz bzdury. One mają milion powodów, żeby nam nie ufać, a ich łatwowierność jest podejrzana.
Ja: Może to pułapka?
Sheeiren: Nikiro, ile razy ratowałam ci tyłek, żebyś teraz stawiała się za obcym? Spójrzcie tylko na te kobiety! Myślały, że jesteśmy zombie i rozwiały swoje obawy WĄCHAJĄC NAS. 
Sasuke: Zrobiły to celowo, by uśpić naszą popieprzoną czujność!
Sheeiren: Popieprzoną czujność masz tylko ty, jeśli myślisz, że te biedactwa mogłyby być dla nas zagrożeniem!
Itachi: Wszyscy będziecie smażyć się w piekle.
Ja: Może mają jedzenie.
Sasuke: Jedzenie… cholera.
Sheeiren: Świetne. A więc jedzenie cię przekonało.
Ja: Jestem głodna.
Itachi: Ja też.
Ja: Głodny shinobi to słaby shinobi.
Itachi: Dobrze gada.
Sasuke:
Sheeiren:
Sasuke: Idziemy.
Postanowione!
Zakonnice, całe w skowronkach, zaprowadziły nas za ceglany, potężny mur. Edgaro powłóczył nogami paręnaście metrów za nami, ale nikt nie żądał, by wyrównać z nim kroku, a osobiście wolałam, żeby trzymał się jak najdalej.
Trafiliśmy do wioski, która wyglądała jak za wczesnych początków cywilizacyjnych. Chaty porozstawiane wzdłuż ścieżek z kamienia polowego, nie zaopatrywały nawet dachówki tylko zwykłe strzechy. Zauważyłam kilka studni, rozpościerających się pól uprawnych i płotów, otaczających prostokątne przestrzenie, chociaż nigdzie nie pasły się owce ani krowy. Pomyślałam, że apokalipsa musiała jednak oszczędzić niektóre zwierzęta, skoro stworzono takie zagrody w post-apokaliptycznej wiosce, ale wszechobecny głód sprawił, że mięso schodziło w zastraszającym tempie, a zwierzęta zostawiły po sobie tylko pustki i chwilowo najedzonych kolonizatorów.
Chociaż odczytując barwę nieba, dochodził wieczór, ku memu zaskoczeniu nie minęliśmy ani jednego przechodnia. Zaopatrzenie wioski najwidoczniej pozwoliło ludziom przetrwać, a postęp gospodarczy, choć słaby, wydawał się być pielęgnowany przez ogrom ocalałych. W chatkach pomieściłoby się przynajmniej dwieście osób. Dlaczego nikogo nie spotkaliśmy?
Zorientowałam się, że Sasuke mi się przygląda. Gdy odwzajemniłam spojrzenie, zmarszczył czoło w namyśle.
 - To miejsce jest prawie bezludne – poinformowałam go. – Przynajmniej na takie wygląda.
 - To może mieć związek z ratunkiem, o którym mówiły te wariatki.
 - O zombie.
 - Prawdopodobnie.
Był spięty i niepewny. Rozglądał się przesadnie często, a w szczególności sprawdzał wnętrza chatek, korzystając z okien. Niektóre z nich były rozbite w drobny mak, inne szyby miały się doskonale. Tę samą różnorodność zaobserwowałam wśród chatek. Widziałam, że kilka było nieskończonych, z drewnianych desek, które tworzyły dopiero pierwszą z czterech ścian. Innym razem wśród trwa dostrzegałam tylko fundament „budowli”.
 - Zombie-wirus wyrżnął nas w pień! – wytłumaczyła energicznie Kryśka. – Wielu nie dokończyło swoich powinności za czasów ludzkiej egzystencji. Teraz stali się czymś na podobieństwo chodzących trupów, z którymi nie da się nawiązać kontaktu.
Itachi wyglądał na zafrasowanego. Zrównał kroku z przedmówczynią.
 - Skąd wziął się zombie-wirus?
 - Z meteorytu.
Meteoryt! Zbladłam, bo przecież widzieliśmy go na własne oczy. Łupnął w ziemię nieopodal nas i chyba dzięki niemu zrozumieliśmy, że w świecie post-apokaliptycznym należy spodziewać się wszystkiego. Swoją drogą miewam złe przeczucia – teraz, gdy stawałam się naocznym świadkiem coraz to większej ilości dziwacznych zdarzeń. Hologramy mnichów, magiczne laski, chociażby zombie, zakonnice, meteoryty i średniowieczna wioska… Kiedyś sądziłam, że nasze przeżycie jest wyjątkowo surrealistyczne, a dziś to jedno podejrzenie przemieniło się w listę rzeczy wyjętych z bajek.
Pokręciłam głową, rozdrażniona. Nie czas na zabawy w detektywa. To wszystko dzieje się tu i teraz, a ja musiałam wreszcie się z tym pogodzić.
Otwierałam właśnie usta, żeby poinformować zakonnice o tym, że widok meteorytu nie był nam obcy. Może mogłyby jakoś nam pomóc. W każdym razie Kryśka nie dała mi na to szansy:
 - Podejrzewamy, że meteoryty rozpylają substancję ogłupiającą. Teoria jest mało przekonywująca, lecz nic lepszego nie udało nam się wymyślić. Ludzie zmieniają się po bliskim kontakcie z meteorytem, a potem po ugryzieniu osoby zarażonej. Tak, zombie kochają ludzkie mięso. To zmutowana wersja kanibali, tyle że bez uczuć i ogólnej świadomości.
 - Interesujące – mruknął Itachi.
 - Zanotuj to sobie w dzienniczku turystycznym – rzuciła Sheeiren, atakując Kryśkę arktycznym spojrzeniem. Oczywiście ja też wolałabym, aby to, co nam naopowiadała, okazało się stekiem kłamstw, ale nie mogliśmy wykluczyć istnienia zombie ani meteorytu. Mieliśmy z nimi niejakie styczności.
 - Hej – powiedziałam. – Nie zapominajcie, że meteoryt spadł blisko nas.
Zakonnice odskoczyły, jakbym nagle zaczęła parzyć na odległość.
 - Osz ty w mordę kopany, będą z nich zombie! – Ciało Haliny zaczęło drżeć. Teraz kobiety patrzyły ze strachem na naszą czwórkę. Edgaro musiał zostać zapomnianym bytem, ponieważ nikt ani trochę się nim nie zainteresował.
 - Czuję swoje dzieci – majaczył.
Zignorowaliśmy go.
 - Przecież nas wąchały… sprawdzałyście! – odparował niezgrabnie Sasuke.
 - Tego smrodu nie czuć od razu! Kiedy zobaczyliście meteoryt?
 - Z piętnaście minut temu – odparł Itachi.
Zakonnice oddaliły się nawet bardziej.
Imai trzasnęła go w ramię.
 - Zamilcz, istoto nieczysta! – Potem spróbowała zbliżyć się do sióstr, ale one upierały się przy pewnym dystansie jak rozkapryszone dzieci. Sheeiren poddała się i rozpoczęła interwencję. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wyczuć jak bardzo wymuszone i pozmyślane są jej argumenty. I chociaż w rzeczywistości mówiła prawdę, zakonnice mogły opacznie to odebrać przez histerię w głosie. – Widzieliśmy meteoryt, ale zgodnie stwierdziliśmy, że lepiej się do niego nie zbliżać. Nie czuliśmy żadnego smrodu. Dzieliło nas od niego ze sto metrów, jak nie więcej!
Sasuke dołączył:
 - Utknęliśmy w niezłym gównie. Powiedziałyście, że możecie pomóc. Uwierzcie nam i darujcie sobie to przedstawienie. Jesteśmy gotowi.
 - Gotowi na co? – Sheeiren najwyraźniej zbiło to z tropu.
 - Cholernie dzielni wojownicy, pamiętasz? – podpowiedziałam szeptem, cała w nerwach.
 - Ach, tak. Tak! Jesteśmy gotowi wyplenić zombie! Co do jednego! Coś nas sprowadziło do tej wioski i wierzę, że to przeznaczenie. To nam przeznaczone jest zniszczyć te diabelskie istoty i… i… - zacięła się, szukając pomocy u któregoś z nas, ale równocześnie wzruszyliśmy ramionami. Sasuke próbował jeszcze nad czymś główkować, ale Itachi postawił kawę na ławę:
 - Właściwie co takiego zamierzacie zrobić? Zombie powstają z meteorytów. Nawet jeśli wszystkich pozabijamy, powstaną nowi, prawda?
Kryśka odchrząknęła i ostrożnie pomniejszyła dystans między nami.
 - Widzie ten kościół? – Wysunęła palec ku amatorskiej wierzy zegarowej, której architektura wołała o pomstę do nieba. Była krzywa i zbita z desek. Wskazówki na tarczy nawet się nie poruszały.  – To schronienie sześćdziesięciu dziewięciu osób. Tyle z nas przetrwało. My, spacerując tutaj, ryzykujemy atakiem grupy zombie. Nawiasem mówiąc, one zawsze grasują w stadach. Ale mniejsza o to. Szansa na spotkanie choćby jednego osobnika spada za dnia aż do późnego wieczora o siedemdziesiąt procent. Dużo tych istot ucina sobie drzemkę. Te chaty, które widzicie dookoła, są nimi przepełnione. Niewątpliwie kilku porusza się po wiosce, ale jesteśmy uzbrojeni i sprawni, na pewno poradzimy sobie z niewielką grupą, dlatego we trójkę często wychodzimy oceniać sytuację naszego terenu. Chcemy tylko uciec stąd z naszymi ludźmi.
 - Więc dlaczego nie wyjdziecie za dnia? – zapytałam. - Tak jak teraz?
 - My możemy, owszem. Niestety pozostali są zamknięci w kościele. Kiedyś w akcie paniki pewien ninja zapieczętował drzwi kościoła, gdzie schroniła się wówczas większość cywili. Niestety gościu odebrał sobie życie i do głowy mu nie przyszło, żeby ściągnąć zabezpieczenie. Albo myślał, że w taki sposób nas ochroni, ale NIE! Nikt nie potrafi poradzić sobie z pieczęcią. Drzwi, szyby i wszystko, czym dawniej można by było wydostać się na zewnątrz, okrywa jakaś dziwna masa energii, przez którą nie da się przedrzeć. Z zewnątrz można podawać przez te bariery przedmioty i żywność, dlatego jesteśmy w stanie pomóc tym ludziom, ale jestem pewna, że gdybym postanowiła wejść z siostrami do środka, nigdy nie wydostałabym się na zewnątrz. Nie próbowałyśmy żadnych trików. Nie chcemy ryzykować.
 - Za to my mamy ryzykować, tak? – wzburzył się Sasuke.
 - Przeznaczenie – zaintonowała Halina. – Musicie nam pomóc! Jesteście nadzieją na nowe, lepsze życie! Gdyby udało się pozabijać zombie i uwolnić ludzi, moglibyśmy opuścić ten teren i znaleźć sobie nowy dom! Byłoby cudownie!
 - Ale najpierw mogliby się przebrać. - Kryśka spojrzała po nas krytycznie. - Może nie zostaniecie zombie, ale i tak nieźle od was cuchnie. Mamy zapas habitów w głównej chacie.
Itachi zadrwił z nas śmiechem.
 - A-ale... takie prawdziwe...? - Przestraszyłam się.
 - A są nieprawdziwe, dziecko?
 - To wygodne ubrania. - Halina zrobiła dwa obroty wokół własnej osi, urządzając krótką demonstrację.
 - Samo założenie takich ciuchów to jak ogłoszenie reszcie świata, że jest się starą dziewicą - warknęła Sheeiren, a zakonnice wytrzeszczyły gały, słysząc ostatni zwrot.
 - Chcesz powiedzieć, że nie jesteś dziewicą, Imai? - Zaintrygowana, skrzyżowałam ramiona na piersiach.
 - Jestem, ale nie starą.
 - Ja też nie chcę zostać starą dziewicą.
 - Hej, Sasuke. - Itachi potrącił zaczepnie swojego brata. - Możemy coś na to poradzić, prawda?
Sasuke pokraśniał.
Zakonnice też.
 - Dusze nieczyste! - krzyknęła potępiająco Kryśka. - Takie oferty są z piekieł!
 - To praktyczna oferta. Jeśli obie stracą swoją cnotę, wejdą do tych cholernych habitów i nie będą się martwić o...
 - Jezu, Itachi... - Westchnął Sasuke. - Skończ. Skończ i już więcej się nie odzywaj, okay?
 - Nie okay.
 - Może po prostu je skrócicie - zaproponowała Mariola. - Skoro nadeszły takie czasy, nie uznamy tego za grzech.
 - Grzechem jest roztrząsać w obliczu apokalipsy los starej dziewicy - skomentował pod nosem Sasuke.
Złożyłam ręce jak do modlitwy.
 - Imai, zgódź się. Nie będziemy dziewicami aż do śmierci...
 - Właśnie. W razie czego służymy pomocą - przerwał mi Itachi. - Każdy z nas ma już jedną zaklepaną.
 - O, przodkowie.  - Sheeiren znów się spoliczkowała. W takim tempie niebawem straci tam czucie. - Nie ma bata, nie zrobię tego. Wolę cuchnąć.

sheeiren
Raz na wozie, raz w nawozie…
Naprawdę lubiłam moje życie chłodnej realistki. Pasowały mi reguły panujące w wiosce, a misje sprawiały, że czułam rozlewającą się po moim ciele satysfakcję. Pozycja klanu Imai nie należała do najniższych, więc nie bałam się o swoją przyszłość; można powiedzieć, że byłam spokojna. A teraz?!
Sterczałam przed trzema zakonnicami, z którymi jak dla mnie coś definitywnie było nie tak. Nic nie miałam do kleru dopóki nie wchodził mi w drogę. Dziś się to zmieniło i nie do końca wiedziałam co z tym zrobić, bo przecież jak miałam odmówić ofercie uratowania świata?
Prychnęłam. To wszystko to ściema.
A co, jeśli nachlałam się z Riną tego nielegalnego bimbru, a to po prostu moje długie, bo długie, ale majaki? Jeśli tak, to otwarcie zacznę mówić, jaką wspaniałą mam wyobraźnię, tak. Albo zostanę światową pisarką, albo… po prostu zamkną mnie w celi dwa na dwa, w kaftanie bezpieczeństwa, co na chwilę obecną byłoby wygodniejsze, niż ratowanie sześćdziesięciu dziewięciu cywili z zamkniętego kościoła.
Ale serio? Apokalipsa, zombie, jednorożce (?), zakonnice i sześćdziesiąt dziewięć? A co, jeśli przeznaczenie tej liczby wymyśliły właśnie one? Co jeżeli okaże się, że jest to mityczna liczba zwycięstwa?
Jeśli to jednak moja wyobraźnia, to znaczy, że jestem ukrytą lesbijką tylko o tym nie wiem? Czy to znaczy, że Itachi jest kobietą?
- Nie założę żadnego habitu, nawet wersji light. - Pokręciłam głową, a Halina wzniosła oczy ku niebu.
- Ty - wskazała na mnie - i ty - na Sasuke - będziecie się smażyć w piekle!
- Czemu ja? - Uchiha poczuł się urażony, marszcząc brwi.
- Oboje jesteście okropni, a do tego się nie lubicie, to w będziecie tam cierpieć podwójnie.
- To niesprawiedliwe - fuknęłam, spoglądając przelotnie w niebo. Halina zacisnęła usta, a jej dwie przyjaciółki odwróciły głowy. Zapadła między nami cisza, za pomocą której zakonnice chciały nam uświadomić nasz błąd. Jak szkoda, na moim sumieniu nie ciążyła żadna wina...
- Hm, ucichłyście w kwestii tych habitów, więc mogę już powiedzieć, że od jakiś kilku minut zbliżają się do nas zombie. Grupa dość spora, coś około czterdziestki. - Popatrzyłam na Uchihę zirytowana.
- Na przyszłość nie bój się nam przerywać, żeby powiedzieć, że właśnie nadciąga na nas czterdziestosobowa zagłada - warknęłam, odruchowo sprawdzając, czy moje kunaie były na miejscu.
- Przerwać tobie? Gdzieżbym śmiał… - Wyminął nas, pozostawiając w totalnym osłupieniu. Moja buzia znów kilkukrotnie otworzyła się i zamknęła, nie wypuszczając jednak żadnego dźwięku. Wrrr!
- Ej, Mariola! On ma rację! - wrzasnęła Kryśka, szybko odwracając się tyłu. Zazgrzytałam zębami, patrząc się przez ramię.
Ku nam kroczyła gromada identycznych, przeraźliwie obleśnych i śmierdzących zombie. Właśnie o tym kiedyś przestrzegała mnie mama, żebym nigdy nie wychodziła za mąż, bo mój mąż tak skończy. Amen, mamo. Miejcie ją w opiece za te słowa.
- Czy one podobno nie miały teraz spać? - spytał Sasuke, który wyglądał jak rozwścieczony byk wypuszczony na wybieg wraz ze swoim kolegą z czerwoną płachtą w ręce. Jakby Uchiha miał taki krowi kolczyk w nosie, mogłabym powiedzieć, że marzenia stają się rzeczywistością!
- No miały!
- Wszyscy zginiemy!
- Imai, ja nie chcę umierać! - Akemii stała obok. Udzieliła jej się panika zakonnic, które mało co nie dostały apopleksji. Odetchnęłam, obracając się cała ku potworom.
Zombie kroczyły powoli. Nie miały w sobie tego majestatu, który z reguły w opowieściach roztaczały wokół siebie anioły zagłady, legendarne postacie, czy przepotężne istoty mające przynieść wieczny pokój. Były zniekształconymi ludźmi o przedziwnych wyrazach twarzy. Niby ledwo stały na nogach, lecz coś kazało mi wierzyć, że miały w sobie ogromną siłę, która mogła nas zniszczyć.
Przeczył temu egzemplarz z pustyni, jednak nadal męczyła mnie myśl, że mogłyby nam zagrozić. To definitywnie nie był jeszcze czas na śmierć. Rozejrzałam się kontrolnie, zauważając, że nie pojawiły się tylko w tej jednej alejce, ale powoli zaczynały nas okrążać. Poczułam przypływ adrenaliny.
- Na kościół! - krzyknęłam, kątek oka zauważając, jak jeden z zombiaków zbiera się do biegu. Pociągnęłam Akemii za rękę, nie pozwalając jej zostać w miejscu. Ona też jeszcze nie mogła zginąć. Ponad wszystko musiałam jej udowodnić, że tak naprawdę w głębi siebie jest typową blondynką.
Sasuke dołączył do nas po chwili, a zombie jak na zawołanie przyspieszyły. Zmarszczyłam brwi, używając chakry, aby już po chwili znaleźć się pod kościołem. Mimo świadomości zbliżającego się niebezpieczeństwa stanęłam w miejscu, nie mogąc wykrztusić słowa.
Kościół chował się za wysokim, osamotnionym domem, przypominający kamienice z wioski. Dopiero, gdy przy nim skręciłyśmy ukazał nam się klasztor, który mieścił się w realnych kategoriach na tej samej półce co jednorożce. Wznosił się na kilkadziesiąt metrów do góry. Ten ogromny dom skutecznie go przed nami ukrył, jednak tylko na chwilę.
Wydawało się, że strzeliste kolumny zahaczały o chmury, a witraże w oknach mieniły się tysiącami kolorów. Zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem w takiej biednej wiosce, gdzie ludzie spali na słomianych materacach, a dachy ich domów jednogłośnie prosiły o ratunek, postawiono taką budowlę!
- Yyy, Shee? - Nikiro szturchnęła mnie w ramię. Szybko ocknęłam się, patrząc w miejsce, które właśnie wskazała palcem, a krew natychmiast odpłynęła mi z twarzy.
- Dasz sobie radę w bezpośredniej walce? - spytałam, chłodno kalkulując nasze szanse. Zombie zaczęły nas okrążać, a chwilowo najbardziej przyczepiły się do Sasuke, który bez zbędnych skrupułów ciął je raz po raz, unikając kontaktu z ich krwią.
- Arrrrgh! - Krzyk jednej istoty przeszył powietrze, a ja szybko odwróciłam się, patrząc jak Uchiha właśnie przeciął jedną na pół. co nie przeszkodziło jej w dalejszej walce w nowej dwuczęściowej postaci.
- Nie, nie wiem - odparła Akemii. Sięgnęłam po kunai, zamierzając dołączyć do Sasuke. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie zniknął Itachi. Jednak tliła się we mnie nadzieja, że nie porwał Kryśki, Marioli i Haliny, aby zabarykadować się z nimi w jakiejś chałupie, zgłębiając tajemnice mistycznej liczby sześćdziesiąt dziewięć.
- Stój tu i nie daj się zabić - rzuciłam, biegnąc w stronę Sasuke. - Doro darake no - szepnęłam, a nad zombie pojawiła się chmura, zmieniając ubitą ziemię po której stąpali na błoto w którym sukcesywnie ślizgali się. Uchiha skinął na mnie głową, odsuwając się.
Zauważyłam, że przy kontakcie z wodą stały się powolniejsze. Nadal wydawały ze swoich otworów gębowych niezidentyfikowane charknięcia, jednak zdawało mi się, że straciły one na sile.
Sasuke wytarł ostrze o spodnie, rozglądając się.
- Nie wiem, gdzie jest. Zniknął - odparłam, razem z nim cofając się w stronę Nikiro, która czatowała na tyłach.
Otoczenie, w którym się znajdowaliśmy było dość specyficzne, bo pomijając ogromny dom i kościół, wszystkie inne domki przypominały chatki biedaków, którzy nigdy w życiu nie mieli styczności z elektrycznością. Do tego praktycznie z każdej strony zbliżały się do nas zombie. Niektóre z większą zaciętością, niektóre z mniejszą. Nie wiedziałam co o tym myśleć, więc czekałam z wyciągniętym przed siebie kunai na ruch Sasuke, który zdawał się mieć  jakiś plan.
Trochę zaniepokoiło mnie zniknięcie Itachiego. Baraszki z Trójką Odrodzenia to jedno, ale jeśli jemu faktycznie coś się stało? Nie chcę mieć go na sumieniu…
- Nic mu nie jest - odparł butnie Sasuke, jakby doskonale wiedząc, co chodziło mi po głowie. Zmierzyłam do kpiącym spojrzeniem, jednak on uśmiechnął się cwaniacko i tajemniczo. - Gdyby chciał, to w przeciągu kilku minut, wybiłby wszystko i wszystkich w promieniu kilku kilometrów. Nie oceniaj go pochopnie, bo jesteś przy nim nikim. - Po tych słowach rzucił się w wir nadchodzących zombie.
Trawiłam te informacje przez chwilę, jednak nie dopuszczałam ich do końca do siebie. Wiedziałam, że Uchiha byli potężni, dzierżyli sharingan i wrodzony dumny egoizm, ale ten tekst o wybiciu tylu osób w tak krótkim czasie wydawał mi się przesadzony.
Spuściłam wzrok.
- Z lewej! - Dzięki Akemii szybko odwróciłam się w tę stronę, uchylając się przed ciosem jednego z zombie. Przełknęłam ślinę, wracając do siebie.
Stanęłam na równe nogi, od razu wyprowadzając cios. Stwór właśnie przymierzał się do uderzenia, jednak zastygł w jednej pozycji, a jego ciało przeszły konwulsje, gdy upadł od mojego kopnięcia wzmocnioneg chakrą. Szybko odskoczyłam do tyłu, unikając tym samym śmiertelnego uderzenia w głowę.
- Pamiętaj, że nie możesz mieć styczności z ich krwią! - krzyknęłam do Sasuke. Zdziwiałam się, widząc obok niego Akemii, kroczącą za chłopakiem niczym drugi cień. Zdawała mu się nie zawadzać, a byłam praktycznie pewna, że jeśli doszłoby do konfrontacji, stałoby się kompletnie inaczej.
- Zrób to jeszcze raz! - odkrzyknął, a ja zorientowałam się, że mówił o deszczu.
- Doro darake no. - Tym razem skupiłam się na tym, aby chmura była większa. Pole jej rażenia nie dosięgnęło moich towarzyszy, a orzeźwiająca woda sięgnęła jedynie zombie.
Znów zaczęłam się rozglądać, poszukując Itachiego. Przywyczaiłam się do tego, że działaliśmy w czwórkę, a przy trzyosobowej frekwencji towarzyszyło mi uczucie dziwnej pustki, lecz za nic nie chciałam zgłębiać jej przyczyny. Była i tyle.
- To nie zadziała na długo! - Z miecza Sasuke wydobywały płomienie, a należące do niego syczące języki ognia dopełniały majestat jego pogrążonej w śmiercionośnym tańcu postaci.  Wyglądało to niesamowicie imponująco, lecz nawet to nie dało Nikiro pretekstu do ucieczki, co mnie trochę zdziwiło.
- Domyśliłam się! - Zombie, którego kopnęłam w klatkę wstał i razem z trzema kolegami postanowił znów złożyć mi wizytę. Wszystko działo się bardzo szybko. Nie wiem jak, ale czwórka stworów okrążyła mnie. Dwoje z nich miało w rękach połamane nogi od krzeseł, natomiast następna dwójka jakieś metalowe pręty. Wyglądali, jakby byli świadomi tego, co robią, gdyż ich oczy nie wyrażały totalnej pustki, a jakąś iskierkę, którą już po chwili dało się wyraźnie odczytać - chęć mordu.
Zagryzłam dolną wargę, wyskakując do góry. Uniknęłam uderzenia prętem. Wylądowałam na barkach jednego, za pomocą chakry szybko skręcając mu kark. Znów wyskoczyłam, robiąc fikołka do tyłu, łapiąc w locie drugi  pręt, który jeszcze ułamek sekundy temu trafiłby mnie w żebra. Kopnęłam przeciwnika z pół obrotu, oddalając się po chwili na bezpieczną odległość, aby zaraz znów złączyć się z nimi w plątaninie uderzeń i uników. Kilkukrotnie ich trafiłam, jednak za każdym razem wstawali na nogi. Coś z tymi zombie było nie tak. Nie minęła minuta, a ja również znajdowałam się w odległości może metra od najbliższej ściany.
Zdecydowałam się na ostrzejszą technikę, składając potrzebne pieczęci.
- Ame denryu! - Nad ponad dziesiątką zgromadzonych wokół mnie zombie pojawiła się chmura, wyrzucająca z siebie błyskawice. Prąd dosięgnął istot, a ja odetchnęłam, sądząc, że to starczy, aby je zabić.
Ucieszyłam się, gdy upadły na ziemię, targane drgawkami. Spojrzałam na lewo, gdzie Sasuke i Akemii zostali prawie zepchnięci pod mury kościoła i o mało nie przypłaciłam tego życiem, gdyż zombie zdążyły już się podnieść i od nowa zacząć ten nierówny pojedynek.
- Sheeiren, uciekaj! Tylko ogień może je zabić! - krzyknął Sasuke, a ja nerwowo rozglądałam się za miejscem, które mogłoby mi jakoś pomóc.
- Zasłońcie gały, pedały! - Zatrzymałam się, spoglądając na Nikiro, która nabierając heroicznej odwagi wyciągnęła ręce przed siebie. Jedną z nich uniosła ku górze, a ja odruchowo zamknęłam oczy. Jakiś niezidentyfikowany blask spadł na arenę walki, a jutsu wykonane przez Akemii doszło do skutku, wnioskując po rykach przeciwników.
Przetarłam powieki. Usłyszałam wściekłe warknięcia Sasuke, kierowane w stronę dziewczyny.
- Nie mogłaś wcześniej?
- Nie moja wina, że masz spóźniony refleks - fuknęła, a ja zagwizdałam. Czy ktoś tu komuś właśnie wjechał na ego?
Uchiha przez chwilę stał zdziwiony, gdyż była to pierwsza niemiła odzywka Akemii w jego stronę, na co uśmiechnęłam się pod nosem.
Zombiaki otrząsnęły się z szoku, decydując się na inną strategię. Przestały się rzucać jak oszalałe, zostawiając to na rzecz spokojnego patrzenia się na mnie i powolnego zbliżania, dając mi dosłownie do zrozumienia, że woda mogła ich tylko spowolnić, i że bez katona byłam bezradna.
Dotknęłam plecami ściany, macając jej nawierzchnię. Wydawała się szorstka i stabilna, dając mi nadzieję, że dzięki przteransportowaniu chakry do stóp udałoby mi się przeżyć. Spróbowałam tego, lecz od razu spadłam na ziemię.
Warknęłam zirytowana, orientując się, że najbliższy zombiak miał do mnie już niecałe dwa metry. Nad moją głową pojawiła się mała chmura, a ja wytworzyłam w swojej dłoni błyskawicę, traktując nią ścianę, na której nie powstało nawet najmniejsze zadrapanie. Cholerna pieczęć!
- Jak to było? Pięść na policzku bądź co? - Z przestrachem odskoczyłam w lewo, patrząc się z oszalałym sercem na zwisającego na linie górą do dołu Itachiego. Miał zaczepione o nią tylko nogi, które zgiął, wyglądając jak pająk.
Odruchowo wyprowadziłam cios w stronę zombiaka, który właśnie podniósł na mnie rękę. Moje uderzenie nie doszło do celu, gdyż uprzedziła mnie mała kula ognia znajdujące swoje ujście w ustach Uchihy.
Stwór wrzasnął przeraźliwie, cofając się o kilka kroków. Przywarłam do ściany, patrząc kontrolnie to na potwory, to na Itachiego, który wydawał się być całkowicie zrelaksowany.
- To nie jest dobry czas, żeby…
- Żeby co? - Kolejna kulka powędrowała w stronę nacierającego przeciwnika.
- Żeby rozmawiać na takie tematy - burknęłam, zaciskając pięści, w każdej chwili gotowa na cios. Następna kula tym razem większa poleciała przed siebie, odrzucając za jednym razem trójkę zombie.
- Takie, czyli jakie? - Odwróciłam głowę w jego stronę, a jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Wydawało mi się, że przed chwilą zwisał niżej, jednak teraz ta wysokość zmieniła się.
- Niewygodne. - Napięłam wszystkie mięśnie, gdy naparł na nas kolejny stwór. Kula ognia znów mnie obroniła, jednak jej twórca chyba nie miał zamiaru dać mi spokoju.
- Mów dalej - odparł, bezwstydnie mi się przyglądając. Nie wiedziałamm co zrobić z tym nadmiarem uwagi skierowanej na moją osobę, więc postanowiłam wziąć się w garść. Jestem samodzielna - sama i dzielna, więc żaden zombie nie da mi rady, a co!
Wzięłam w dłoń kunai, zbierając się do skoku, lecz czyjeś dłonie objęły mnie w pasie ciągnąc do tyłu.
- Zero zdrowego rozsądku… - Tyle usłyszałam, a potem zostałam wciągnięta na dach.
Itachi postawił mnie. Wiatr potargał mi włosy, a moje nogi chwiały się, stojąc na starych klepkach dachu kościoła. Wbrew pozorom nie był spadzisty, a równy. Zmyliły mnie strzeliste, okalające go wieżyczki, lecz nadal nie było to główną rzeczą, zaprzątającą mi umysł.
- Plan jest taki - powiedział Itachi, spoglądając w dół.
- Jaki plan? Gdzie zniknąłeś? Dlaczego nie uprzedziłeś? - wyrzuciłam z siebie niechcianą lawinę pytań, również decydując się na szybkie rzucenie okiem na dół, gdzie miecz Sasuke dzielnie ciął zombie, a asystująca mu Akemii wzmocnionymi kopniakami odsuwała tych, którzy mieli jeszcze chwilę pożyć.
- Martwiłaś się?
- Nie - burknęłam.
- To dobrze, bo pomyślałbym, że jesteś jedną z nich. - Zmarszczyłam brwi, po chwili wpadając w stan całkowitego zdezorientowania.
Teraz nie stał przede mną chłopak, który udając pająka i przekomarzając się jak nastolatek wciągnął mnie na dach, a jak pewny siebie mężczyzna, mający zadanie do wykonania. Coś w jego wyrazie twarzy - całkowicie chłodnym i nieprzyjemnym - narzuciło mi na myśl słowo ''morderca''. Nagle poczułam się zagrożona, a moja butność zniknęła jak ręką odjął. Miałam wrażenie, że właśnie ukazała mi się odsłona Itachiego, przed którą ostrzegał mnie Sasuke. Tekst o zabiciu tylu ludzi w przeciągu kilku minut stał się niesłychanie realny, tak samo jak zbyt szybki wzrost wskaźnika niebezpieczenstwa.
- Zaraz wzniecę tu pożar. Te klepki jako jedyne uwolnione są spod działania pieczęci, sprawdziłem. - Wskazał na najbliższe, a ja skinęłam głową na znak, że przyjęłam swoisty rozkaz, co było całkowicie nie w moim guście. - Ma tylko wypalić dziurę, abyś razem z Akemii, która zaraz się tu pojawi, wyprowadziły cywilów za pomocą liny. Jesteś tu, aby zapanować nad nim, gdyby wymknął się spod kontroli.
Przez chwilę, przez naprawdę króciusieńką chwilę odebrałam te słowa bardzo osobiście i wyraziście, mówiąc o sobie jako ogniu i mnie jako wodzie, która jako jedyna mogła go powstrzymać
Oh, Imai. Nie pogrążaj się.
 - Wybijemy tych zombie, a wy skupcie się na uwolnieniu ludzi. - Chłodne polecenia wydane w moją stronę nieco mnie otrzeźwiły. Nie wiem, co spowodowało, że słuchałam go z taką uwagą, od razu przyjmując jego strategię. Wolałam na chwilę obecną nie wnikać w kwestie mojego dziwnego posłuszeństwa względem Uchihy, aby szybko zająć się otrzymanymi obowiązkami.
- Dobrze.
Jedyną jego odpowiedzią była duża kula ognia, która prawie natychmiast spowodowała, że drewniane klepki i płomienie szybko się ze sobą zaprzyjaźniły. Zastanawiało mnie to, czemu cały kościół był z kamienia, a dach z całkowicie innego materiału, lecz doszłam do wniosku, że wypytam o to potem Halinę.
Itachi zeskoczył w dół, znikając mi z oczu, na co moje ciało odruchowo się spięło. Przestań, idiotko.
Wpatrywałam sie w ogień. Na ugaszenie go wystarczyło jutsu, którym z reguły traktowałam Akemii, a mianowicie technika wywołana cichym pstryknieciem. Chmurka pojawiła się nad dziurą w tym samym momencie, w którym stopy Nikiro dotknęły dachu.
Pstryknęłam, a woda szybko i skutecznie ugasiła ogień. Dopiero teraz byłyśmy w stanie usłyszeć dochodzące ze środka kościoła krzyki i jęki. Niespalone, lecz naruszone przez ogień klepki chybotały się na wietrze, utrudniając mi bezpieczne przejście nad samą dziurę.
- Zombie weszły na dach, zginiemy! - Co za banda idiotów.
- Jesteśmy tu, aby was uratować! - krzyknęła Akemii, jednak nie wszyscy jej wysłuchali. - Niesiemy przeto dobro i miłość! - Po tych słowach na dole zapadła cisza, którą przerywały jedynie jęki palonych  przez Uchihów zombie.
- To takie płytkie… - mruknęłam po nosem.
- Ale zadziałało. - Nikiro promieniowała dumą, a ja wyjątkowo nie chciałam jej tego pozbawiać.
- Wysłały nas.. - zamyśliłam się przez chwilę. - Zakonnice Odrodzenia!
- Bóg wysłuchał naszych modlitw! - To był pierwszy krzyk, lecz  już po kilku sekundach dołączyły do niego inne, tak samo głośne i irytujące.  Całe sześćdziesiąt dziewięć głosów…
- Ciszaaa! - Wydarłam się, gdyż odgłosy orgii na dole  nie pozwalały mi na spokojne skupienie myśli. - Akemii, daj linę - powiedziałam, a Nikiro wzięła do rąk wspomnianą linę, którą wcześniej posługiwał się Itachi, po czym rzuciła ją mnie.
- To się nie uda - mruknęła, a ja zmarszczyłam brwi, tak na prawdę sądząc to samo. Przez okna można było coś wrzucić, lecz nic wyrzucić. Z dachem pewnie będzie tak samo, ale nie chciałam mówić tego na głos. Uchiha skutecznie wtedy mnie go pozbawił, przez co nie mogłam się sprzeciwić.
Zagryzłam dolną wargę, cholera.
Włożyłam część liny w dziurę, chcąc ją po chwili wyciągnąć. Uśmiechnęła się usatysfakcjonowana, gdy mi się to udało, bo znaczyło to, że w ten sposób mogłyśmy uratować tych ludzi.
Nagle rozległy się głośne dźwięki walenia w drzwi. Spojrzałyśmy z Akemii po sobie, przechodząc na skraj dachu. Okazało się, że bracia na wszelkie możliwe sposoby starali się rozwalić wrota, jednak na nic im się  to zdało. Były nieugięte z przeciwnością do samokontroli Sasuke, który wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć.
- Wyrżnąłem dziesiątki zombie, żeby teraz zatrzymały mnie jakieś cholerne drzwi?! - wrzasnął, z całej siły w nie kopiąc. 
- Nadchodzą! - krzyknęła Akemii, wskazując palcem na wejście do wioski. Stąd rzeczywiście było widać kolejne nadchodzące zombie, na co założyłam ręce na piersi. Cholera, sprawa się utrudniła.  - Masz jakiś plan? - spytała, a ja spojrzałam krytycznie na linę.
Nawet jeśli ludzie zaczęliby się po niej wspinać, klepki o które zahaczałaby od razu uległyby destrukcji, a ja nie byłam pewna, czy byłyśmy w stanie utrzymać dyndających na niej ludzi. Uchiha nie przemyślał tego do końca, bądź przecenił nasze możliwości, o co bym go nie posądzała. Zdawał się mieć zawsze wszystko sensownie  uporządkowane, więc?
- Nadchodzi! - Spojrzałam na Akemii spod zmrużonych powiek.
- Powtarzasz się.
- Nie! Tym razem to on! - Wydarła się chyba na całe gardło, dając mi rękoma znak, abym jej pomogła. Uniosłam jedną brew ku górze, patrząc jak wymachuje dłońmi. - On nadchodzi, nadchodzi! - Ludzie na dole zaczęli się uspokajać, a ja wróciłam na krawędź. Na dachu odległego budynku stał… - Zbawiciel!
Edgaro.
Lewitował w powietrzu, a jego postać rozświetlała różowa aura, przeganiając mrok. W ręce dzielnie dzierżył Eleonorę, która wydawała się być dłuższa. Powoli płynął ku nam, wznosząc ręce ku górze.
Usiadłam, tego było za dużo.
- Shee, to nie czas, żeby siadać! Tu trzeba podziwiać!
- Przepadnij. - Podciągnęłam kolana pod brodę, skrzyżowałam ramiona i położyłam na nich głowę. Kątem oka widziałam zbliżającego się mnicha, którego łysina świeciła w słońcu, odbijając promienie księżyca.
- Przybyłem! - Spłynął, unosząc się przed drzwiami kościoła.  Westchnęłam zirytowana, podchodząc do krawędzi. 
Itachi sukcesywnie wybijał zombie. Jego ruchy były płynne, wymierzone… idealne. Każdy najmniejszy gest wydawał się być zamierzony, precyzyjnie trafiając w cel. Mimo brudnego ubrania i włosów, które aż krzyczały, aby je umyć, roztaczał wokół siebie coś na podobiznę szacunku, przez co przeszły mnie ciarki.
- Niech wrota staną otworem, choć nie były one moim tworem! Nagiesuki pozwolą wam odzyskać wolność, mając na względzie własną skromność! - Edgaro machał rękoma na prawo i lewo, przez co nawet Sasuke zdecydował się przystanąć.
Z rąk mnicha popłynęły brązowe wstęgi, które przyczepiły się do faktury drzwi. Eleonora zabłysnęła różowawym światłem, a Edgaro mocno skupił się, po czym jednym silnym ruchem pociągnął  je do siebie.
Wrota trzasnęły, jednak poddały się jego sile. Otworzyłam szeroko oczy, a Akemii idąc moim śladem urozmaiciła swoje zdziwienie również rozdziawioną buzią.
Z kościoła wylał się tłum ludzi, którzy płakali ze szczęścia, obejmując się nawzajem. Itachi z Sasuke wykańczali zombi, a niektórzy ocaleni patrzyli ze zgrozą na kontrolowany przez nich ogień.  Ech, pozerzy.
-   Chodź - powiedziałam do Akemii, zbiegając po ścianie na ziemię.
Kaszlnęłam od nadmiaru dymu i starałam się ignorować obrzydliwy zapach palonego ciała. Nikiro stała obok mnie wpatrzona w lewitującego Edgara, Sasuke ocierał swój miecz o szmaty noszone przez martwe zombie, a Itachi znów zniknął. Nigdzie nie mogłam go ujrzeć, co znów spowodowało moje zdezorientowanie.
- Niech żyje, żyje nam! - Skandował lud, a Edgaro wsparty na Eleonorze z dumą i elegancją machał im powoli, napawając się tym widokiem. Żebyśmy się dobrze zrozumieli; jak staruch metr dwadzieścia mógł promieniować dumą?
- Dzieci moje, dzieciątka!
- To nas powinni tak wychwalać - burknął Sasuke, pojawiając się obok nas. Przytaknęłam mu głową, nadal rozglądając się za Itachim. Jednak zamiast niego wypatrzyłam…
- Zbawienie przyszło przez laskę! Żadna to jest tajemnica! - Mariola stała w drzwiach jednej z chat, przykładając rękę w okolicę serca.  Zaraz za nią wyłoniła się Kryśka i Halina, które również wyglądały na pełne podziwu.
- To ty! - Edgaro zaprzestał wpatrywania się w nowo ocalonych na rzecz Kryśki, która zlękniona padła na kolana.
- Proszę o wybaczenie, proszę! - Na placu zapadła cisza. Brakowało mi odgłosu świerszcza, bądź przejścia pani w obcisłym bikini z tabliczką w ręce “wszyscy jesteście zdrowo pieprznięci”.
- Czy ktoś może mi… - Zaczęłam, jednak mnich mi przerwał.
- Tyś chowała prawdę przede mną!
Sasuke podszedł do mnie i zdegustowany nachylił się, mówiąc cicho.
- Nie lubię cię, ale zawiążmy sojusz i zostawmy tę pieprzoną sektę samą sobie.
- Bardzo mądrze gadasz. - Skinęłam głową, łapiąc się za brzuch, który ewidentnie protestował przed dalszą głodówką.
- Teraz mogę już się ujawnić! - krzyknął Edgaro, unosząc się wyżej. Plasnęłam się wewnętrzną częścią dłoni w czoło zażenowana, jednocześnie zastanawiając się, czy mnich zaraz nie zmieni się w ociekającą seksem blondynkę, oświadczając: pryma aprilis! - Jestem tu, aby poprowadzić was do zbawienia! Moja Fantastyczna Formacja udowodniła, że jest w stanie mi w tym pomóc!
- Fantastyczna formacja? -Wyśmiał go Sasuke, patrząc się na niego z powątpieniem.
- Przecież to bardzo… szlachetne - odparła Akemii, która nie wiem kiedy, ale pojawiła się obok chłopaka. Jeszcze chwilę temu jej tam nie było…
- Należy wam się nagroda oraz jakieś komplementy, bo jestem taaaki dumny!
Komplementy? Jaki komplement mogłam teraz otrzymać? Stałam w nocy na dziedzińcu prawie wymarłej wioski, walczyłam dziś z zombie, nadal po głowie chodziły mi jednorożce i lewitował przede mną oszalały mnich.
Ktoś stuknął mnie w ramię, przez co szybko się odwróciłam.
- Siema, siema oczarowały mnie twojego ciała wdzięki.
To tyle w temacie komplementów.


1. - A siema, siema oczarowały mnie twego ciała wdzięki
2. Kiedy światła gasną, uderzam na miasto, wybieram się do klubu w którym zawsze jest ciasno.
3. Nikt o tym nie wie co naprawdę łączy nas, Maleńka myślę o Tobie cały czas,  Nawet wtedy gdy jestem całkiem sam, Twoją piękną twarz, przed oczami mam.

Doro-darake no - błotniście


READY, IMAI?
https://www.youtube.com/watch?v=h6_63ZF_rqI leżę i nie wstaję.
NIE RYJ MI BANI PRZED SNEM, PROSZĘ - powiedziała Akemii, nie dawno kończąc pisać o napalonym Itasiu. (TO BRZMI, JAKBYŚ MIAŁA COŚ PRZECIWKO NAPALONEMU ITASIU, A PRZECIEŻ WSZYSCY WIEMY, ŻE TAK NIE JEST </3) <to nie tak, nie kłam. Po prostu było to nawiązanie do rycia bani -.-” (JA WIEM, CZEMU TY MASZ TAKI ZJEBANY HUMOR - ITACHI CHCIAŁ CIĘ ROZDZIEWICZYĆ, JESTEŚ W INNYM SWIECIE TERA).
LUBIĘ NAWIASY.
Nie przyznam ci racji, bo to nie w moim typie, jednak jestem w stanie się z tobą zgodzić, jednak tylko w pewnym stopniu.
BOŻE, OGARNIJ SYSTEM. JA PISZĘ DRUKOWANYMI, TY NIE. JA SZLACHTA - TY PLEBS. I NIE TRZEBA PIEPRZYĆ SIĘ Z KOLORAMI. AMEN, SAKRAMENT.
Odpierdol się. Czerwony jest mój.
Do tego.
Ja nie potrzebuję drukowanych, aby wyrazić swoją irytację, bądź inną silną emocję -.-”
NIENAWIDZĘ TEJ EMOTKI. Kocham ją.
IDĘ ZAŻYĆ KĄPIELI. MUSZĘ OCHŁONĄĆ. RYJESZ MI BANIĘ. WYCHODZĘ.
Po co? I tak już próbowałaś tego numeru z myciem. Po każdym tak samo śmierdzisz.
MASZ MAGICZNE MOCE I CZUJESZ TO PRZEZ INTERNET. WOW.
*Akemii udaje, że się myje*
10 minut później
Ach! I jak wrócisz nie zapomnij przeprosić, że tak się grzebałaś z rozdziałem.
WRÓCIŁAM I NIE PRZEPRASZAM. BLEEH.
DOBRA, DODAWAJMY TO GUNWO.
Przepraszaj, bo to twoja wina. - SZABLON WCALE NIE CZEKA NA SWOJE KODY CSS.
CZEKO.
Jutro niech już będzie, co? -.-”
NIE ROZKAZUJ MI.
NIE MÓW MI JAK MAM ŻYĆ.
I WYPIEPRZAJ Z TĄ EMOTKĄ. SĄ ŁADNIEJSZE.
Rozkazy mam w naturze.
eee…
DODAJEMY?
MÓJ WORD JUŻ CZEKA, ŻEBY WYJUSTOWAĆ NASZEGO TEKSTA.
Nie pierdol, dodawaj.
BLEH. SMAŻ SIĘ W PIEKLE.
Jak to? Niosę przeto dobroć i miłość.